„Cieszymy się z tego, że jesteśmy potrzebni”
18 02 2021
W 2021 roku Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji obchodzi swoje trzydzieste urodziny. Na temat tego okazałego jubileuszu rozmawiamy z panią dyrektor Zofią Florek, z którą wspominamy „stare, dobre czasy”, ale zarazem spoglądamy w bliższą i dalszą przyszłość, jak również zaglądamy za kulisy pracy MOSiR-u. Zapraszając do lektury informujemy, że niniejszy wywiad to jedynie część długiej rozmowy z panią dyrektor. Gdzie i kiedy będzie można przeczytać całość? Dowiecie się niebawem...
- Czy trzydzieści lat to już dojrzałość, czy jednak jeszcze młodość?
- Odpowiedź na to pytanie nie jest taka prosta. To taki moment w życiu człowieka, w którym zwykle definitywnie opuszcza się „gniazdo” i zakłada własną rodzinę. Wciąż jednak w duszy grają różne pozytywne nuty, więc niektóre... „wyskoki” są jeszcze akceptowalne (śmiech). Na pewno mamy wówczas do czynienia z chwilą wejścia w dorosłe życie. Wiem coś o tym, ponieważ mam córki w podobnym wieku.
- Czyli obecnie Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji wchodzi w wiek dorosły?
- Myślę, że można tak powiedzieć.
- Spędziła pani połowę życia w MOSiR-ze. Czy jednak nie jest tak, że dla pani, jako jedynej osoby, która jest tu od początku aż do teraz, Ośrodek to... całe życie?
- Zdecydowanie tak. W tej pracy nie można mówić o stagnacji, ponieważ ciągle dzieje się coś nowego. Wielu spraw nie da się przewidzieć. Nasza działalność jest tak interesująca właśnie z uwagi na fakt, że nie ma monotonii. Nie zajmujemy się przewracaniem papierków.
- Ale mimo to jesteście uważani za urzędników.
- Tak, ale nie uważamy się tylko i wyłącznie za urzędników. Nie siedzimy w biurze, tylko dzień w dzień spotykamy nowych ludzi. Wciąż pojawiają się nowe wyzwania i - nie ma co ukrywać - problemy do rozwiązania.
- Rozumiem, że pani dyrektor podporządkowuje swój dzień czasowi pracy. Nie jest tak, że „dniówka leci”, a potem do domu i zamykamy MOSiR na cztery spusty?
- Nie ma takiej możliwości. Przecież popołudniami mamy różnego rodzaju spotkania czy komisje. Radni obradują głównie późnymi popołudniami. Ponadto jako Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji jesteśmy co rusz zapraszani na różne wydarzenia, które zwykle odbywają się popołudniami lub wieczorami i - z reguły - w weekendy. Jednak takie okoliczności są dla nas bardzo miłe. Nawiązujemy w ten sposób nowe znajomości i mamy możliwość wymiany doświadczeń.
- Przenieśmy się w czasie o 31 lat. Mamy 1990 rok. Z dniem 1 stycznia 1991 roku powstanie jastrzębski Miejski Ośrodek Sportu, Turystyki i Rekreacji. W jaki sposób pojawiła się pani w tej jednostce?
- Współpracę zaproponował mi pierwszy dyrektor MOSTiR-u, Adam Grzywnowicz. To on obdarzył mnie sporym zaufaniem, posiłkując się zresztą opinią swojej małżonki, z którą pracowałyśmy wcześniej w Szkole Podstawowej nr 11. Propozycja Adama Grzywnowicza pojawiła się, gdy przebywałam na urlopie wychowawczym. Pamiętam moją pierwszą wizytę w budynku przy Stadionie Miejskim. Przeraził mnie jego ogrom, no i wszędzie te marmury! Trafiłam bodajże na posiedzenie jakiejś komisji, w której zasiadał m.in. Adam Płaczek, którego doskonale pamiętałam jako... mojego nauczyciela przysposobienia obronnego w Szkole Podstawowej nr 10 (śmiech). Podjęłam wyzwanie, choć nie ukrywam, że byłam pełna obaw. Wszak zaczynaliśmy od... niczego. Dosłownie od zera! Objęłam funkcję kierownika administracyjno-biurowego, a przecież nie było jeszcze wówczas ani administracji, ani pracowników.
- A co było?
- W zasadzie to... czerwony telefon z przełącznikiem (śmiech). Od razu ruszyliśmy z Adamem Grzywnowiczem do rybnickiego MOSiR-u po wzory pieczątek. Oczywiście jechaliśmy normalnym, „czerwonym” autobusem, bo mało kto dysponował wtedy samochodem. Nie jest wielką tajemnicą, że na początku musieliśmy posiłkować się doświadczeniem z ościennych miast. Zatrudniliśmy pierwszych pracowników, czyli konserwatorów, portierów i panią sprzątaczkę Urszulę, która jako pierwsza z naszych pracowników przeszła na emeryturę w lutym 2002 roku. Zajmowaliśmy się tak prozaicznymi rzeczami, jak chociażby zakup pralki, ale też korzystaliśmy z fachowej wiedzy uczniów Adama Grzywnowicza z Zespołu Szkół Nr 2 przy zakupie pierwszego komputera stacjonarnego, maszyny elektronicznej do pisania, profesjonalnej kamery czy kserokopiarki. Jak już mówiłam, zaczynaliśmy zupełnie od zera.
- A kto, według pani wiedzy, był inicjatorem powstania MOSTiR-u? Nie była to chyba wyłącznie jastrzębska inicjatywa, skoro tego typu instytucje powstawały w wielu miastach.
- Po zmianach systemowych doszło do komunalizacji wielu obiektów (nie tylko sportowych), które wcześniej należały do gwarectwa czy poszczególnych kopalń. Obiekty te stawały się własnością miasta, a zatem potrzebna była jednostka nimi zarządzająca. Natomiast jeśli chodzi o Jastrzębie-Zdrój, to aż do 1995 roku nasz Ośrodek dysponował wyłącznie Stadionem Miejskim, który został przejęty od Społecznego Komitetu Budowy Stadionu, w którym zasiadali m.in. przedstawiciele Gwarectwa Węglowego i miasta. W naszym przypadku za inicjatorów powstania Miejskiego Ośrodka Sportu, Turystyki i Rekreacji z dniem 1 stycznia 1991 roku należy uważać ówczesnego prezydenta miasta Władysława Czyża, jego zastępców Wojciecha Franka i Jerzego Tomzińskiego, a przede wszystkim - wspomnianych już Adama Płaczka (wówczas dyrektora Szkoły Podstawowej nr 10) i Adama Grzywnowicza, który był nauczycielem wychowania fizycznego w Zespole Szkół nr 2.
- Po czterech latach od powstania MOSiR-u objęła pani stanowisko dyrektora. W jakich stało się to okolicznościach?
- Po odejściu Adama Grzywnowicza zostałam pełniącą obowiązki dyrektora Ośrodka. Miało to miejsce w maju 1995 roku, a tuż po tym wydarzeniu z naszej działalności wyłączono „Turystykę”, którą zajął się jastrzębski oddział Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego. PTTK był i do dziś jest naszym sąsiadem, a wówczas dysponował m.in. transportem autokarowym, czego z kolei u nas brakowało...
- Czyli wtedy staliście się MOSiR-em Jastrzębie-Zdrój. Mam jednak wrażenie, że obecnie jesteście „bardziej” MOSTiR-em, niż przed 1995 rokiem.
- Coś w tym jest (śmiech). Literka „T” oficjalnie zniknęła z naszej nazwy 31 maja 1995 roku. Dziś rzeczywiście organizujemy rajdy i wycieczki, natomiast ćwierć wieku temu „turystyczna” część naszej działalności znajdowała się w wyraźnym cieniu „sportu i rekreacji”.
- Wróćmy do momentu, w którym pani dyrektor została... panią dyrektor.
- Jako pełniąca obowiązki dyrektora MOSiR-u postanowiłam ubiegać się o to stanowisko w konkursie ogłoszonym na przełomie sierpnia i września 1995 roku. Wprawdzie wcześniej ta funkcja „spadła” na mnie dość niespodziewanie, jednak wraz z upływem kolejnych tygodni dochodziłam do wniosku, że mając czteroletnie doświadczenie jako „prawa ręka” Adama Grzywnowicza jestem w stanie poradzić sobie z tym wyzwaniem. Do konkursu zgłosiło się sześć osób i w tym gronie byłam jedyną kobietą. Wśród kandydatów byli m.in. Bogdan Kwietniewski oraz dawny pięściarski mistrz Europy Andrzej Biegalski. Ostatecznie wyłoniono dwójkę finalistów: Bogdana Kwietniewskiego i mnie. Mieliśmy opracować autorską koncepcję przyszłości naszego Ośrodka. Miałam o tyle „łatwiej” od konkurenta, że... po prostu znałam naszą jednostkę. Wiedziałam, co możemy zrobić i w jakich dziedzinach jesteśmy w stanie pójść do przodu. Zdawałam sobie też sprawę z tego, że niebawem MOSiR Jastrzębie-Zdrój będzie zarządzał nie tylko Stadionem Miejskim, ale także innymi obiektami sportowymi. Szykowała się bowiem komunalizacja kolejnych obiektów dotychczas należących do kopalń.
- Jak wiele z tego dokumentu zostało zrealizowane?
- Z perspektywy czasu całkiem sporo zamierzeń znalazło odzwierciedlenie w rzeczywistości. Mam ogromną nadzieję odnaleźć ten dokument w moich archiwach, ponieważ ten pisany na maszynie materiał ma dla mnie również swoistą wartość sentymentalną. Jeśli chodzi o szczegóły mojej koncepcji, to chciałam przede wszystkim, aby nasze obiekty sportowe tętniły życiem, a nie były jedynie przeznaczone dla klubów sportowych. Pragnęłam, żeby mogli korzystać z nich także uczniowie jastrzębskich szkół, a w weekendy - zawodnicy amatorskich lig i uczestnicy współzawodnictwa międzyzakładowego. Moim celem było również uzyskanie możliwości wsparcia naszych klubów przez miasto właśnie za sprawą naszej działalności na tych obiektach. Opisywałam zamierzenia wobec kolejnych obiektów, które mieliśmy przejąć, w tym m.in. Lodowiska Jastor. Pamiętam, że właśnie wtedy z Niemiec wrócił Andrzej Frysztacki, z którym konstruktywnie przegadaliśmy wiele godzin na temat przyszłości lodowiska i jastrzębskiego hokeja. Frysztacki miał zresztą to do siebie, że był niezwykle wytrwały w swoich działaniach. Jak to się mówi - „jeśli wyrzucili go drzwiami, to wracał oknem” (śmiech). To budziło sympatię i pewien podziw.
- Wróćmy do pani koncepcji przyszłości MOSiR-u.
- Nie trzeba być wielkim „filozofem”, aby to wszystko wymyślić. Gdy już zostałam dyrektorem, zabrałam się do realizacji tych planów. Bardzo pomocne okazały się również wyniki naszej ankiety opracowanej w 1996 roku i skierowanej do losowo wybranych mieszkańców Jastrzębia-Zdroju. Ankieta określała oczekiwania, gusta i preferencje mieszkańców w różnym przedziale wiekowym, o różnym wykształceniu i profesji, a jej wyniki opracowane przez młodą panią socjolog okazały naprawdę bardzo przydatne przy wyborze imprez sportowo-rekreacyjnych oraz ukierunkowania zamierzeń i koncepcji naszej działalności. Nie byłoby jednak możliwości ich wdrożenia w życie, gdyby nie kilka kluczowych czynników.
- Jakich?
- Przede wszystkim należy mieć oddanych pracowników, którzy cenią swoją robotę. Nikt nie zarabia u nas „kokosów”, ale za to ogromnym plusem jest... po prostu normalna atmosfera w pracy. Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Jastrzębiu-Zdroju ma szczęście do takich ludzi, którym można zaufać i którzy potrafią myśleć nieco wizjonersko, a nie tylko „odhaczyć osiem godzin” i może nastąpić koniec świata. Nie twierdzę oczywiście, że na przestrzeni tych trzydziestu lat wszyscy nasi pracownicy byli idealni, ale z wieloma osobami potrafiliśmy nadawać na tych samych falach. Niektórzy przeszli wprawdzie przez słynne „czarne krzesełko” w moim gabinecie, ale myślę, że te nieliczne reprymendy nie poszły na marne (śmiech). Poza odpowiedzialnymi pracownikami trzeba też dysponować kontaktami z odpowiednimi osobami i - przy wydatnym wsparciu władz miasta - mieć nieco środków finansowych. Wtedy można naprawdę wiele zrobić.
- Podsumowując te trzydzieści lat chciałbym zapytać o najbardziej niedocenianą część waszej działalności. W przypadku władz Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, czyli przede wszystkim pani dyrektor wraz z zastępcą Michałem Szelongiem, jest to w mojej opinii spędzanie wielu popołudniowych godzin na spotkaniach czy komisjach w Urzędzie Miasta, gdzie potrzebna jest czasem anielska cierpliwość. Sumuje pani godziny spędzone na takich posiedzeniach?
- Nigdy absolutnie nie traktowałam tych zebrań jako „dopustu Bożego”. To wszak także część mojej pracy. Wiele ze spotykanych tam osób to moi znajomi od wielu lat. Jeśli człowiek jest w stanie dobrze poukładać sobie dzień, to znajdzie czas na wszystko. Osobiście wolę być aktywna na tego typu posiedzeniach, ponieważ „nieobecni nie mają racji”. Jeśli pojawia się jakakolwiek wątpliwość czy pytanie związane z naszą działalnością, staram się natychmiast je wyjaśnić. To znacznie lepsze niż reagowanie po czasie na słowa, które padły gdzieś za plecami. W wielu przypadkach mamy do czynienia nie ze złośliwością, a po prostu niewiedzą lub niepełną wiedzą. Wówczas moją rolą jest rozwiać wszelkie niedomówienia.
- Kontynuując wątek niedocenianych aspektów działalności MOSiR-u nie możemy nie wspomnieć o mrówczej robocie wykonywanej przez waszych pracowników przed i po meczach jastrzębskich zespołów sportowych. Kibic przychodzi „na gotowe”, więc czasem nie zdaje sobie sprawy, jak wiele pracy to kosztuje.
- Pracy rzeczywiście jest sporo, jednak nie narzekamy. To są jedne z naszych podstawowych celów statutowych. Zarządzamy obiektami sportowymi, ale także pomagamy w organizacji wydarzeń sportowych. Jeśli wynajmujemy komuś „z zewnątrz” na przykład Halę Widowiskowo-Sportową na jakąś imprezę kulturalną, to staramy się, aby przez niewiedzę nie poczynił tam szkód. Widzowie rzeczywiście często nie dostrzegają tej pracy i naprawdę nie jest to łatwy kawałek chleba. O ile na pochwałę rzadko można liczyć, o tyle do wytykania nam błędu chętnie ustawia się kolejka. Natomiast nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć, że akurat prezesi klubów sportowych, z którymi współpracujemy na co dzień i którym pomagamy w organizacji zawodów, zawsze o nas pamiętają. Jako Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji możemy liczyć na docenienie podczas oficjalnych podsumowań sezonu. Te podziękowania zawsze są dla nas bardzo miłe. Dzięki temu możemy odczuć, że dołożyliśmy swoją małą cegiełkę do ich sukcesu sportowego. Utożsamiamy się z jastrzębskimi klubami. Ich zwycięstwa i porażki są także naszymi.
- A co z waszym nowym hasłem przewodnim, czyli zamiast „Jesteśmy dla Ciebie”, to „Zrobimy za Ciebie”?
- To hasło wymyślił prawdopodobnie jeden z kierowników naszych obiektów (śmiech). Nie ukrywam, że przyjęło się ono w naszym środowisku, choć traktujemy je oczywiście z pewnym przymrużeniem oka...
- Ponieważ bez Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji nie można się obejść w Jastrzębiu-Zdroju.
- Na pewno cieszymy się z tego, że jesteśmy potrzebni. Myślę, że najważniejsze jest to, iż... po prostu chce nam się pracować. Kiedy trzeba, zwołujemy „pospolite ruszenie”, spinamy dolną część pleców i działamy!
- Na koniec porozmawiajmy o marzeniach na kolejną dekadę działalności Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Jak pani widzi swoje ukochane „dziecko” za dziesięć lat?
- Chciałabym, abyśmy wszyscy jako pracownicy MOSiR-u Jastrzębie-Zdrój nadal byli jedną wielką rodziną. Wiadomo, że nawet w najlepszej rodzinie zdarzają się niesnaski, jednak wartością samą w sobie jest wzajemny szacunek i zrozumienie. Pragnęłabym, aby Ośrodek nadal był widoczny na arenie miejskiej i... po prostu wciąż był tak bardzo potrzebny. Chciałabym, abyśmy zawsze byli doceniani, ponieważ naszą największą wartością są pracownicy. Życzę, aby nigdy nie brakowało im zapału do pracy oraz żeby rozpoczynali i kończyli „dniówkę” z myślą, że cała nasza działalność jest potrzebna naszemu miastu i jego mieszkańcom.